"W sercu inwazji."

 

Prolog

 

Słońce już prawie zaszło. Jego ostatnie czerwone promienie oświetlały majestatyczną Wieżę Magów i dachy spokojnego miasta. Jakaś ciemna zakapturzona postać, odziana w długi płaszcz, szybko kierowała się do zachodniej bramy. Wysoka i szczupła, uzbrojona w łuk wystający spod płaszcza, poruszała się lekkim i cichym, pełnym gracji krokiem. Za nią szła piękna czarna klacz o sierści przypominającej rozgwieżdżone niebo nad Loren.

Ciemna postać zatrzymała się na chwilę, gdy z naprzeciwka wymijał ją staruszek w szarym płaszczu.

"Dziwne" - pomyślała dotykając drobną dłonią rękojeści miecza. "Cały drży. I ten też.". Stanęła na chwilę i dotknęła "żelastwa", które już od dłuższego czasu nosiła ze sobą na plecach. Stare ostrze, oprawione w zniszczoną pochwę i co najmniej zużytą rękojeść, było używane do grzebania w ognisku, obracania pieczeni, szturchania zwłok i innych mniej zaszczytnych zastosowań dla miecza. "Ciekawe, kim on jest? Magiem? Wygląda jak żebrak.".

Para zielonych oczu zapłonęła wewnętrznym blaskiem i zaczęła śledzić kroki starca. Kierował się on do ciemnej i rzadko uczęszczanej uliczki.

"Starcze, nie idź tam. To niebezpieczne."

- Ikandis, czuję, że mogą być kłopoty - śpiewny, kobiecy głos zabrzmiał wśród ciszy i mroków zbliżającej się nocy. - Chodźmy, możemy być potrzebne.

Starzec szedł szybko, wybierał tylko małe, ciemne uliczki. Nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Dopiero, gdy zapadła noc i na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, stanął przed jakimiś drzwiami. Kobieta zatrzymała się za zaułkiem. Pozostając w cieniu nasłuchiwała i uważnie obserwowała starca. Zapukał on do drzwi, powiedział krótkie słowo w języku, którego nie rozumiała i po chwili wszedł do środka. Jej bystre oczy zdążyły zauważyć, iż jego ręka co najmniej od dwudziestu lat znajdowała się w stanie powolnego rozkładu.

"Nekromanta w Talabheim!!!?"

- Ikandis, nie wiem, w co się znowu pakuję, ale muszę go sprawdzić i jeśli okaże się niebezpieczny-zabić. Zostań tutaj - to mówiąc poklepała klacz po głowie, na co ona odpowiedziała cichutkim rżeniem. Kobieta uśmiechnęła się do niej, sprawdziła, czy broń i ekwipunek ma na miejscu, spojrzała w gwiazdy odmawiając krótką modlitwę do swojej bogini i ruszyła w kierunku drzwi. Wzięła głęboki oddech i zapukała. Praktycznie od razu odsunął się niewielki wizjer ukazując jej parę małych oczu. Wymówiła hasło, które wcześniej powiedział starzec. Usłyszała odgłos otwieranych zamków i po chwili drzwi otworzyły się przed nią ukazując dziwne stworzenie. Małe, humanoidalne coś, o długich rękach i bardzo dużych dłoniach, szybko ją przepuściło nisko się kłaniając. Weszła w ciasny, ciemny korytarz, na końcu którego dostrzegła kolejne drzwi. Ostrożnie do nich podeszła, lekko uchyliła i zajrzała do środka.

Pomieszczenie, które zobaczyła, było małe, lecz bardzo dobrze oświetlone. Mrużąc oczy, dostrzegła, iż na środku skromnego pokoju stoi ługi stół. Po jego bokach ustawionych było sześć krzeseł (po trzy przy dłuższych bokach), a na szczycie, w honorowym miejscu, znajdował się tron z czarnego kamienia, rzeźbionego w dziwne, groteskowo powykrzywiane twarze w śmiechu, płaczu, krzyku, strachu i przedśmiertnej agonii.

Po jednej stronie stołu siedzieli odziani w szare płaszcze trzej starcy, wszyscy w podobnym stadium rozkładu, naprzeciwko nich zajęte były tylko dwa miejsca. Ci, którzy tam siedzieli, ubrani byli na czarno. Skóra ich dłoni była niemal zupełnie przezroczysta, kobieta wyraźnie przez nią widziała kości, mięśnie i żyły. Na palcach o nienaturalnie długich, zwierzęcych paznokciach, nosili pierścienie z nieoszlifowanymi zielonymi kamieniami. Zarówno szare, jak i czarne postacie, miały na głowach nisko naciągnięte kaptury nie zdradzające ich tożsamości.

- Ależ proszę, wejdź - dobiegły słowa najwyraźniej skierowane do niej. Weszła i zaczęła się przyglądać mężczyźnie stojącemu za tronem, który je wypowiedział. Miał długie czarne włosy, zielone oczy i nosił niezwykle piękne jedwabne szaty. Jego skóra była normalna, a twarz przystojna jak na człowieka.

"Nekromanci i chyba demonolodzy. Ciekawe, czy domyślają się, że nie jestem jedną z nich?"

- Zajmij swoje miejsce, abyśmy mogli już zacząć - wskazał na krzesło po stronie czarnych postaci. Nie ociągając się, szybko podeszła do stołu i usiadła na wskazanym miejscu.

Siadając poczuła, że jej miecze ciągle drżą i zaczynają nawet wytwarzać przyjemne ciepło. Gdyby nie były w pochwach, pewnie by świeciły. Kobieta szczelniej owinęła się płaszczem i mocniej naciągnęła kaptur na głowę. Spiczaste uszy mogłyby przysporzyć jej kłopotów.

- Właściwie wszystko zostało już omówione wcześniej, dzisiaj spotykamy się tylko po to, by dopełnić ostatnich formalności. Gdy podpiszecie tę umowę - uniósł lekko trzymany w ręku pergamin - nasze armie połączą się, by zniszczyć Talabheim, a następnie podbić całe Imperium. W historii Starego Świata to pierwszy przypadek, by Chaos paktował z nekromantami. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układać pomyślnie i nie zawiedziecie moich oczekiwań oraz zaufania, które w was pokładam - przerwał na chwilę, by spojrzeć na zebranych. Niektórzy kiwali w jego stronę głową na znak zgody i aprobaty usłyszanych słow. - Dobrze więc. Kiedy podpiszecie umowę, armia Chaosu i szkieletów wyruszy na Talabheim - to mówiąc podał w stronę nekromantów pergamin i czerwony atrament.

"Niedobrze. Pergamin na pewno jest magiczny. Jeśli go podpiszę, będę musiała dotrzymać warunków umowy - cholera wie jakich - do tego znajdą mnie zawsze i wszędzie. No i mój ojciec się wkurzy! Bogowie, co mam zrobić? Podpiszę - zobaczą, kim jestem i zabiją mnie, nie podpiszę, to też mnie zabiją."

W końcu kartka została podsunięta do niej. Pergamin był przeplatany złotymi i srebrnymi nićmi, a także kawałkami skóry, ale nie zwierzęcej ani ludzkiej. Został napisany pięknym pismem i w dwóch językach. Pierwszym była dziwna odmiana Tajemnego Magicznego, którą nawet trochę rozumiała, drugim język Mrocznych Elfów (z którego znała tylko przekleństwa usłyszane od ojca i przyjaciela, Sida). Szybko zorientowała się w ogólnej treści pierwszej połowy. Chodziło o wystawienie własnej armii i oddanie jej pod komendę jednego z Lordów boga Chaosu, Tzeench'a. Uważnie przyjrzała się drugiej części, starając się jak najwięcej zapamiętać. Na samym dole widniało już pięć czerwonych podpisów. Jeden należał do najwyższego kapłana Tzeench'a, osoby siedzącej obok niej.

Czuła na sobie wyczekujące spojrzenia sześciu par oczu. Patrzyła się na kartkę już chyba całe wieki. Zamknęła oczy. W myślach przywołała obraz domu, rodziny i przyjaciół. Ta chwila zdawała się trwać wieczność, lecz ona już wiedziała, co ma zrobić. Odsunęła od siebie kartkę i powoli wstała.

Mężczyzna siedzący obok niej złapał ją za rękę i szepnął:

- Co ty robisz? Przecież umowa jest taka, jak zostało ustalone. Czemu nie chcesz podpisać?

- Czuję, iż nie będę w stanie dopełnić jej warunków. - powiedziała i spróbowała się uwolnić z mocnego uścisku. Bezskutecznie.

- Nie czuję się dostatecznie godną osobą do tak odpowiedzialnego i zaszczytnego zadania. Boję się, iż mogę zawieść wasze oczekiwania - dodała znacznie pewniejszym głosem.

- Jak to niegodny? Czy raczej niegodna.? I skąd ten śpiewny akcent?

- Lata praktyki, panie.

- Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? - kapłan Tzeench'a skierował pytanie do, najwyraźniej rozbawionego cała ta sytuacją, przystojnego mężczyzny.

- Ależ oczywiście. Mamy czas.

Nadal trzymając ją mocno za rękę podszedł do drzwi wejściowych. Gestem ręki dał znak, by się do niego schyliła. Była o ponad głowę wyższa.

- Niegodna? To chyba najgłupsze i najbardziej niedorzeczne wyjaśnienie, jakie w życiu usłyszałem. Słuchaj. nie sprawiaj kłopotów. Wszystko zostało porządnie sprawdzone. Na tej umowie możemy naprawdę wiele zyskać, tylko podpisz wreszcie ten cholerny pergamin! - machnięciem ręki wskazał na stół.

- Dobrze. Jeśli taka jest twoja wola, uczynię, co mi każesz - westchnęła.

- Świetnie! - uznając rozmowę za skończoną kapłan ruszył do swojego miejsca. Elfka idąc za nim sięgnęła do pasa i z jednej z kieszeni wyjęła flakonik z ciemnym płynem - trucizną z Czarnego Lotosu. Widząc swoją jedyna szansę w zaskoczeniu, szybkim i energicznym ruchem ręki rozbiła buteleczkę na pergaminie.

Nie czekając na reakcję osób zebranych w pokoju rzuciła się do drzwi. Biegnąc korytarzem wyciągnęła miecz i zaatakowała dziwną, żałosną istotę. Jednym cięciem pozbawiła stworzenie głowy, jego bezwładne ciało osunęło się na podłogę obficie brocząc krwią. Nie bawiąc się w otwieranie zamków, niemal poszatkowała mieczem drzwi na drzazgi. Dla ostrza z Gwiezdnego Metalu drewno nie stanowiło żadnej przeszkody.

Nareszcie znalazła się na zewnątrz i mogła pooddychać świeżym powietrzem, wolnym od zapach stęchlizny. Chłodny nocny wiatr owiewał i chłodził jej rozpalone policzki. Nie czekając na pościg zaczęła biec w stronę Wieży Magów - jedynego dobrze widocznego miejsca i pewnie najbezpieczniejszego zaraz po Świątyni Solkan'a.

- Ikandis! - z jednej z uliczek wybiegł koń. - Zabierz nas stąd szybko! Jedź tam - wskazała na lekko oświetlaną przez pełnię iglicę Wieży Magów.

Klaczy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Czuła w powietrzu niebezpieczeństwo, widziała przerażające cienie, o długich szponowatych dłoniach, sunące po ścianach domów w ich stronę. Ile sił w kopytach pognała we wskazanym kierunku.

 

Rozdział I

 

- Otwórzcie! Na wszystkich bogów Starego Świata, wpuśćcie mnie!!! - krzyczała i uderzała pięściami w ogromne, mocarne drzwi. Czuła na plecach oddech zbliżającej się śmierci, ale nie chciała się odwrócić, gdyż bała się, że zobaczy sześć strasznych cieni.

- Co jest?

Drzwi wreszcie otworzyły się i Elfka mało nie wpadła do środka, prosto na.

- Tiril? Jakiż ten świat jest mały - zaskoczona przyglądała się swojej znajomej, pięknej Wysokiej Elfce. Miała ona długie czarne włosy, ciasno splecione w warkocz i przewiązane czerwoną wstążką. Zaspane spojrzenie czarnych oczu oraz nocna koszula i szlafrok ujmowały jej trochę powagi, ale czyniły taż bardziej sympatyczną.

- Kurai? Co ty tu robisz? Czemu postanowiłaś obudzić wszystkich magów o trzeciej nad ranem? -ziewając oparła się o framugę.

"Trzeciej? Aż tak długo to trwało?"

- Zamknij te cholerne drzwi, musimy porozmawiać! - popchnęła koleżankę do środka i z łoskotem zamknęła drzwi na wszystkie zamki.

- Tiril, byłam świadkiem rozmowy między nekromantami i sługami Chaosu - na chwilę przerwała, gdyż kątem oka dostrzegła jakiś ruch na schodach, za plecami znajomej. Gdy uważniej się przyjrzała, dostrzegła na wpół śpiącego służącego wlokącego się na dół, najwyraźniej by otworzyć drzwi. Nie chcąc ryzykować, że rozmowa zostanie podsłuchana, przeszła na mowę Wysokich Elfów.

- Czy możemy pójść do innego miejsca?

- Spokojnie, tutaj nikt nas nie usłyszy. Wszyscy śpią, z wyjątkiem mnie i tego tam - spojrzała w kierunku schodów na odźwiernego, który usiadł na jednym ze stopni. Podpierając się ręką bezskutecznie próbował powstrzymać opadającą głową oraz zbliżający się sen.

- Właściwie to on już praktycznie śpi.

- Tiril! Posłuchaj mnie przez chwilę! - chwyciła zaspaną Elfkę za ramiona i potrząsnęła nią lekko. - Nekromanci i Chaos połączyli swe siły. Chcą zniszczyć Talabheim! Widziałam ich naradę. Wzięli mnie nawet za jednego ze swoich.

- O czym ty mówisz? - z niedowierzaniem spojrzała na Kurai. - Czy aby na pewno dobrze się czujesz?

- Dam sobie rękę uciąć i.

- Dobrze, już dobrze - Tiril przerwała jej, zanim Kurai by przeszła do drastycznych i mało przyjemnych opisów. - Gdzie to było?

- Tu w mieście. W jednym z domów.

- Ty chyba raczysz sobie żartować - przyciszyła lekko głos i nachyliła się do Kurai, by nie obudzić służącego rozmową. - W Talabheim nie było nekromantów od wielu dekad. O Chaosie już nie wspomnę. Myślisz, że przy Inkwizycji, Solkanitach i tylu magach mogliby się wśliznąć do miasta niepostrzeżenie?

- Rzeczywiście brzmi to niewiarygodnie. Ale wiem, co widziałam! Musisz mi uwierzyć!

- Dobra, wierzę ci, tylko nic sobie nie ucinaj - uśmiechnęła się do Kurai. - Pójdziemy do Nadrektora. Sprawuje on pieczę nad Wieżą Magów i Uniwersytetem. Jestem pewna, że.

- Gdzie on jest? - przerwała jej.

- Na szczycie tych schodów w pokoju.

Kurai złapała Tiril w pasie, przewiesiła ją sobie przez ramię i zaczęła wbiegać na górę. Na początku zszokowana, wkrótce Elfka spróbowała się wyrwać.

- Śpieszy mi się, a zanim ty tam doczłapiesz w tych kapciuszkach, to miną całe wieki. Zrozum, że moje życie wisi na włosku!

- Tu jesteś bezpieczna.

- Nigdzie już nie jestem.

- A Loren?

- Ledwo odpieramy małe grupki Zwierzoludzi i innych stworów. Brakuje młodych i silnych Elfów. Mój mąż, Livrian, sam wypełnia obowiązki za trzech. Jest strażnikiem, strzelcem i zwiadowcą. Prawie go nie widuję, oczywiście jak mam czas siedzieć w domu.

Nim skończyła mówić, znalazły się na samej górze. Gdy tylko dotarła do drzwi głośno zapukała, ciągle trzymając Tiril.

Nic.

Zapukała jeszcze raz, znacznie mocniej.

Nic.

Już miała uderzyć w drzwi pięścią, gdy Tiril wreszcie udało się uwolnić z silnego uścisku przyjaciółki.

- Co ty wyprawiasz? Więcej kultury. Ja będę mówić, a jak cię poproszę. Przerwało jej ciche skrzypnięcie.

W otwartych drzwiach pojawiła się wychudzona sylwetka starszego mężczyzny o lekko podkrążonych oczach.

- Nadrektorze, proszę o wybaczenie, że budzę pana o tak wczesnej porze.

- Jest trzecia w nocy! Czego chcesz u licha?! I kim jest ten. ta. to ciemne, zakapturzone coś?!

Spod kaptura niebezpiecznie zabłysły zielone oczy. Kurai wyjęła dwie spinki, dzięki którym kaptur był mocno przytwierdzony do włosów i nie zsuwał jej się w czasie jazdy. Szybkim energicznym ruchem odrzuciła go do tył ukazując Nadrektorowi najpiękniejsze oblicze, jakie w życiu widział. Spod płaszcza wyjęła długi warkocz ciemno rudych włosów. Nie spuszczając morderczego wzroku z mężczyzny odrzuciła płaszcz z ramion ukazując mu swe uzbrojenie, strój zwiadowcy-wojownika oraz magiczne amulety.

Przy jej lewym udzie wisiał miecz w pochwie z łuski Zielonego Smoka, przy lewym zaś czarna pochwa z sejmitarem. Ubranie miała bardzo dobrej jakości, koszulę ciemną, bawełnianą; spodnie czarne, skórzane. Pas posiadał wiele kieszeni i przywiązanych do niego sakiewek.

Jednak tym, co najbardziej intrygowało w jej wyglądzie, była twarz i uszy. Na czole miała znamię przypominające tatuaż w kształcie diademu, który tworzyły łodygi, kwiaty i liście białej lilii. Widziany tylko przez magów i kapłanów, był symbolem naznaczenia przez Vidagg - demona potocznie nazywanego Żywiołakiem Życia. Natomiast cała małżowina uszna Kurai była pokryta niewielkimi, różnokolorowymi odłamkami kryształów oraz szlachetnych i półszlachetnych kamieni. Jej dobrze zbudowane, świetnie umięśnione i wspaniale wysportowane ciało charakteryzowało profesjonalistkę, którą była w każdym calu. Tiril widząc spojrzenie swojej towarzyszki, wyrażające nieodpartą chęć torturowania Nadrektora przez kilka następnych miesięcy, wystąpiła do przodu.

- Naprawdę, jest mi niezmiernie przykro, że obudziłyśmy Nadrektora o tak wczesnej porze, lecz mamy wyjątkową i niecierpiącą zwłoki sprawę. Moja znajoma, Kurai - gdy położyła dłoń na ramieniu zdenerwowanej Elfki, poczuła lekkie drżenie jej mięśni. Jak u kota szykującego się do skoku, by zabić. - Eee. Kurai była dzisiaj świadkiem niesamowitych i niepokojących wydarzeń, które miały miejsce w tym mieście. Najlepiej będzie, jeśli sama opowiesz bardzo dokładnie i NA SPOKOJNIE - zwróciła się do niej.

Blask w zielonych oczach lekko przygasł, lecz adrenalina nadal niebezpiecznie krążyła w jej żyłach sprawiając, iż była teraz zdolna do wszystkiego. Z wyjątkiem spokoju.

- Nie będziemy przecież tak stać na korytarzu - wtrącił Nadrektor. - Zapraszam panie do środka.

Przez ponad godzinę Kurai dokładnie relacjonowała przebieg wydarzeń. Wysilając swą pamięć podawała dokładne opisy miejsca oraz osób w nim zebranych. Czasami Nadrektor bądź Tiril przerywali jej, by zadać bardziej szczegółowe pytanie. Kiedy skończyła, zapała cisza. Nadrektor myślał analizując całą opowieść, a Tiril uważnie przyglądała się swojej przyjaciółce. W oczach Kurai dostrzegła strach, którego wcześniej u niej nie widziała. Cokolwiek wtedy zobaczyła i czegokolwiek doświadczyła, było bardziej przerażające niż sławne opowieści o jej spotkaniach ze smokami. To nie była zbytnio pocieszająca myśl.

Kurai bezskutecznie próbowała się rozluźnić. Dłonie, które mocno zaciskała na kolanach, były mokre od potu. Czuła, że każda chwila jest teraz na wagę złota, czy nawet bezcenna. Jednak nic nie powiedziała.

W końcu ciszę przerwał Nadrektor:

- Cóż, w obecnej sytuacji, oczywiście jeśli to co powiedziałaś jest prawdą, nie pozostaje mi nic innego, jak osobiście zbadać tę sprawę. Byłabyś w stanie nas tam teraz zaprowadzić? Tak? No to spotkajmy się za piętnaście minut na dole pod bramą. Obudźcie stajennego, żeby przygotował konie.

Schodząc po schodach Tiril zagadała do Kurai:

- Widzisz? Nie masz się już o co martwić. Nadrektor OSOBIŚCIE zajął się twoją sprawą.

- Uważaj, bo ze szczęścia zacznę podskakiwać.

- Gdzie się podział twój optymizm?

- Musiałam go zgubić w drodze do Wieży Magów. Ale nie martw się. Najprawdopodobniej znajdę go w najbliższej karczmie w towarzystwie Mrocznego Elfa, który będzie miał dla mnie trochę czasu - to mówiąc posłała Tiril lubieżny, mroczny uśmiech.

- A który by ci odmówił? Ech, jesteś niepoprawna.!

 

Rozdział II

 

Tiril poszła się jeszcze ubrać, więc zanim wyruszyli, zaczęło już świtać. Nadrektor wziął kilka osób do pomocy - pięciu marudzących i zrzędzących na wczesną porę magów. Chociaż ulice za dnia wyglądały zupełnie inaczej niż w nocy, Kurai bezbłędnie wszystkich doprowadziła. Budynek łatwo byłoby poznać po posiekanych drzwiach, lecz ktoś już zadbał o wstawienie nowych.

- Czy to na pewno tu? - spytał Nadrektor.

- Tak. Jestem tego. pewna. - starała się, by jej głos brzmiał pewnie, ale dało się słyszeć lekkie wahanie.

Ostrożnie weszli do środa. Nigdzie nie było nawet najmniejszego śladu krwi. Magowie uruchomili swoje magiczne zmysły, jednak jedyną anomalią, którą wyczuwali w pobliżu, była sama Kurai.

- Nic dziwnego, że cię wzięli za jedną ze swoich - Tiril szepnęła do niej. - Dla każdego ze zmysłem magicznym pachniesz jak mag, a raczej demonolog, z Szóstego Kręgu.

To pewnie przez te wszystkie magiczne przedmioty, które ze sobą nosisz.

- Czy to coś złego?

- Raczej nie, ale przekraczasz normalną ilość magii, dla Elfa oczywiście, tak z. - chwilę się zastanowiła - tak z czterdzieści, pięćdziesiąt razy. Albo i więcej.

- I tak niewiele z tego rozumiem, ale dziękuję za informację. Mam nadzieję, że kiedyś zechcesz mi to wytłumaczyć, Tiril - ukłoniła się i lekko rozdrażniona szybko przeszła przez korytarz.

Pokój wyglądał normalnie. Stół, sześć zwykłych krzeseł, żadnych nekromantów, czy sług Chaosu. Cisza i spokój.

- Coś tu było, ale równie dobrze to ty mogłaś zostawić to pole magiczne - zwrócił się do niej Nadrektor. - I jakoś nie widzę tego wspaniałego tronu, ani śladu na stole po truciźnie. Ale skoro już tu jesteśmy, rozejrzymy się dokładnie.

Tiril dostrzegła na framudze niewielkiego okna małą kropelkę krwi. Podeszła do niej i wzięła ją na własną, pięknie haftowaną chusteczkę.

- Panie Nadrektorze, chyba coś znalazłam.

- Bardzo dobrze - powiedział Nadrektor przyglądając się plamce krwi. - Trzeba ją będzie jeszcze dzisiaj zbadać.

- Jeśli wolno mi coś powiedzieć, - jeden z magów zwrócił się do Nadrektora, - to uważam, że tylko marnujemy tutaj nasz czas!

- Myślę, że nie koniecznie - odezwała się Tiril. - Jesteśmy w jednej z najgorszych dzielnic w mieście, a tym czasem w pokoju unosi się delikatna woń bardzo drogich perfum.

Po tych słowach magowie zaczęli pociągać nosami i węszyć.

- W takiej spelunie to rzecz nie spotykana - ciągnęła dalej. - Zresztą cały ten pokój jest bardzo czysty, co nieczęsto się zdarza w takim miejscu.

Nadrektor pokiwał z zadowoleniem głową. Kurai dostrzegła, że magowie mieli mniej szczęśliwe miny. Rozweselili się dopiero wtedy, gdy Nadrektor kazał wszystkim wracać do Wieży i odpocząć. Poprosił też Kurai, by na czas dochodzenia zamieszkała razem ze studentami Uniwersytetu, na którym aktualnie studiowała Tiril. Niechętnie, ale się zgodziła. Po powrocie do Wieży wszyscy wrócili do łóżek i szybko zasnęli. Tylko Kurai nie mogła zmrużyć oka.

Parę minut po południu Tiril udała się do sali analitycznej z próbką krwi. Wyniki badań były bardzo ciekawe. Kiedy Nadrektor wszedł do sali wraz z jednym z magów, Tiril zdała im szczegółowy raport, z tego co robiła oraz z wyników.

- Jak to, "krew prawie ludzka"? Co przez to rozumiesz?

- Właśnie to. Krew nie do końca jest ludzka, ale wyniki do żadnej innej nie pasują.

Zaczęli w trójkę dość głośno dyskutować, lecz kiedy do sali weszła Kurai, zamilkli.

- Wszystko słyszałam i choć niewiele rozumiem z tego waszego naukowego bełkotu, liczę, że teraz mi wierzycie. Ta krew pewnie należała do tamtego dziwnego stworzenia.

- Albo do ciebie - z kpiną w głosie odezwał się mag. - Pewnie za dużo sobie wczoraj wypiłaś, coś ci się przewidziało i wymyśliłaś tę całą bezsensowną historyjkę. Elfy są znane ze swych upodobań do picia wina - zwrócił się do Nadrektora. Kiedy ponownie spojrzał na Kurai, napotkał wzrok, którym można by uśmiercić smoka. Magowi wydawało się, że nawet jej skóra trochę pociemniała, co tylko jeszcze bardziej spotęgowało jego przerażenie.

- Ale oczywiście Tiril jest tylko uczennicą. Aby mieć pewność co do tej krwi, musiałbym sam ją przebadać. Jako Główny Analityk mam chyba prawo do odrobiny spokoju przy pracy? Proszę was panie, o opuszczenie sali!

Tiril próbowała trochę uspokoić przyjaciółkę, lecz Kurai nie miała ochoty na rozmowę. Cały czas kręciła się niespokojnie przeklinając wszystko i wszystkich w Mrocznej Mowie. A zwłaszcza magów i Głównych Analityków ze wszystkich Wież i Uniwersytetów.

Kiedy wydawało jej się, że czeka tak już całą wieczność, drzwi otworzyły się i zostały poproszone do środka. Główny Analityk podał Tiril swoje wyniki i wygodnie rozsiadł się na jednym z krzeseł.

- To niemożliwe! - zawołała Tiril.

- Ależ tak. To normalna, ludzka krew. Musiałaś się pomylić. To się zdarza.

- Albo pan się pomylił - warknęła Kurai. Zanim Analityk zdążył coś odpowiedzieć, odezwała się Tiril:

- Czy mogłabym powtórzyć badanie, póki próbka jest jeszcze w miarę świeża? Z pańskich notatek wynika, że zrobiliśmy dokładnie to samo, a jednak wyniki się nie zgadzają.

- Ależ oczywiście .Nawet Stara Rasa musi się czasem uczyć na własnych błędach - to mówiąc wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Jeśli odkryje pani coś ciekawego, proszę kogoś po mnie przysłać.

Elfka od razu zabrała się do pracy, lecz jej wyniki okazały się takie same jak Analityka.

- To dziwne. Znowu wyszło, że to zwykła krew. Ale ja się na pewno nie pomyliłam!

W zamyśleniu zaczęła się przyglądać swojej chusteczce.

- Zaraz. czemu wcześniej tego nie zauważyłam?! Kurai, czy to jest elficka robota? - zwróciła się w mowie Wysokich Elfów i pokazała jej chusteczkę.

- Nie, a co?

- Tak myślałam! Ktoś ją podmienił! Tylko kto i dlaczego?

- Myślę, że odpowiedzi może nam udzielić tamten nadęty bufon. Pewnie on to zrobił.

- Główny Analityk? To mało prawdopodobne, w końcu jest magiem i.

- To człowiek - przerwała jej. - Dla pieniędzy i władzy zrobi wszystko!

- Nawet jeśli masz rację, wątpię, aby cokolwiek nam powiedział.

- Nam? Mi na pewno powie. Już ja mam swoje sposoby na takich jak on. Po dwóch godzinach wyśpiewa wszystko.

- Kurai! To bardzo wysoko postawiona osoba w hierarchii tego miasta. Nie możemy go ani przesłuchać, ani o nic oskarżyć. Ja jestem tu tylko studentką, a ciebie nawet nie znają. Za dwa dni skończę tutaj naukę, dostanę papiery i będziemy mogły stąd odejść. W mieście są osoby, które nie potraktują tego, co tu się dzieje, jak błahostkę.

- Dobrze, poczekam dwa dni i zajmiemy się tym po twojemu. Ale jeśli niczego się nie dowiemy, dasz mi wolną rękę.

- Zgoda. A tak swoją drogą, to czasem mnie przerażasz. Normalnie to aż mam gęsia skórkę, jak ciebie słucham.

- Hę?

- Powinnaś zacząć panować nad swoją mroczną połową.

 

Rozdział III

 

Po dwóch dniach wprowadziły się do elfickiej karczmy "Pod Czarnym Smokiem" - najbardziej luksusowej i najdroższej w mieście. Wzięły wspólny pokój, szybko się rozpakowały i zeszły do głównej sali. Było tam bardzo cicho i spokojnie. Tiril podeszła do karczmarza, a Kurai zaczęła pisać list do Loren opisujący całą sytuację panującą w mieście. Później udała się do Leśnych Elfów mieszkających w Talabheim. Bardzo się przejęły jej opowieścią. Obiecały swoją pomoc w patrolowaniu ulic i obserwowaniu podejrzanych osób. Dostała od nich sokoła i rękawicę do niego. Przed południem skończyła załatwiać swoje sprawy i wróciła do karczmy.

Na sali było kila osób, tak więc Kurai nie miała problemu ze znalezieniem Tiril.

- Co ci się udało załatwić? - spytała ją przyjaciółka.

- Leśniaki zajmą się patrolem i pomogą w czym będzie trzeba.

- Pamiętasz może coś z tamtej umowy? Jakiś z podpisów na pergaminie?

- Wydaje mi się że tak.

Wzięła kartkę i nakreśliła kilka zawijanych linii.

- Więcej nie pamiętam.

Nagle, na ich oczach, reszta liter sama się wypaliła na kartce. Napis zrobił się czerwony.

Tiril zaklęła soczyście w Mrocznej Mowie, co zwróciło uwagę kilku ciemnych, zakapturzonych postaci. Jedna podeszła do ich stolika i zdjęła kaptur. Był to Mroczny Elf.

Spojrzał na kartkę, lekko zbladł, usiadł naprzeciwko Tiril i zaczął z nią rozmawiać w Mrocznej Mowie. Wyglądał na zdenerwowanego i wystraszonego. Kurai niewiele rozumiejąc z ich rozmowy postanowiła się rozejrzeć. Dwie ciemne postacie uważnie się jej przyglądały. Wstała i stanęła za plecami Drowa, co jeszcze bardziej go zdenerwowało. Z miny swojej koleżanki wyczytała lekkie zakłopotanie. Przez cały czas Elf zwracał się do niej bardzo uprzejmie, co nie powinno mieć miejsca, gdyż byli rasowymi wrogami.

Kiedy Drow próbował wstać, Kurai położyła mu rękę na ramieniu.

- Czyżbyś planował nas już opuścić? - mocno nacisnęła na ramię, zmuszając go tym samym do powrotu na krzesło.

- Chyba coś jeszcze przed nami ukrywasz, prawda? - spytała słodkim głosem.

- Ja już nic więcej nie wiem. Powiedziałem wszystko! - z przerażeniem w oczach spojrzał się na Tiril szukając u niej ratunku. Kurai wzmocniła swój uścisk przenosząc palce na jego delikatny obojczyk.

- Ależ, pani - pośpiesznie i z trudem wysapał. - Tutaj nie bardzo mogę mówić. Zbyt wiele ciekawskich uszu może przysłuchiwać się taj rozmowie.

- To da się załatwić. Tiril - zwróciła się do koleżanki w Leśnej Mowie - poproszę karczmarza o klucz do cichego pokoju na zapleczu.

Z wrednym uśmiechem na ustach podeszła do baru. Kiedy uzgodniła cenę wróciła i pomogła Mrocznemu Elfowi wstać. Podała Tiril klucz i wlokąc ze sobą na wpół nieprzytomnego z przerażenia Drowa wskazała jej drzwi. Kątem oka dostrzegła, jak dwie ciemne sylwetki wymykają się z karczmy. Jak tylko Tiril otworzyła drzwi, wrzuciła Elfa do środka pokoiku i zwróciła się do przyjaciółki w Leśnej Mowie:

- Tiril, nie pomogę ci z nim.

- Mam go sama przesłuchiwać? Myślałam, że to lubisz.

- Lubię też inne rzeczy, lecz teraz mam coś ważniejszego na głowie.

Poprawiła łuk i kołczan.

- Coś się stało? Gdzie idziesz?

- Zapolować na dwóch zabójców.

Zanim Elfka zdążyła cokolwiek powiedzieć, Kurai naciągnęła kaptur, szybko wybiegła z karczmy i rozejrzała się na ulicy. Na szczęście nie odeszli daleko i byli trochę widoczni dla jej wprawionych w rozpoznawaniu cieni oczu.

Przez parę minut szła za nimi kryjąc się prawie tak samo dobrze jak oni. Po pewnym czasie zorientowali się, że są śledzeni. Jeden z nich wszedł na dach pobliskiego domu szykując kuszę do strzału. Nie docenił jednak swojego przeciwnika. Kurai bez większych problemów cicho zakradła się na ten sam dach i przykucnęła jakieś piętnaście metrów za nim. Powoli, w ogóle się nie śpiesząc, zdjęła łuk z pleców i położyła go sobie na udach. Następnie wzięła jedną strzałę z kołczanu i pokryła jej grot trucizną. Spojrzała na swą ofiarę. W idealnie czarnym, maskującym płaszczu zabójcy, wyglądał jak nienaturalnie długi cień za kominem. Kurai uśmiechnęła się. Wzięła do ręki łuk i ostrożnie nałożyła strzałę na cięciwę. Uklęknęła na jedno kolano i odczekała chwilę. Ofiara zdawała się być zupełnie nieświadoma jej obecności. Nie zwlekając dłużej naciągnęła cięciwę i wycelowała.

Ciszę i spokój ulicy zakłóciło lekkie skrzypnięcie łuku. Usłyszawszy hałas, cień odwrócił się, by w ostatniej chwili swego życia ujrzeć strzałę lecącą w jego stronę. Ze zdziwieniem patrzył, jak grot przecina koszulę i kolczugę, następnie poczuł, jak przecina mu delikatną skórę i zagłębia się w ciele. Usłyszał przed sobą odgłos odkładanego łuku i kroki zbliżające się w jego stronę. Chciał spojrzeć na swego zabójcę, lecz nie zdążył podnieść wzroku ze strzały. Osunął się w zimne ramiona ciemności. Już nic nie czuł, nie słyszał i nie widział. Był martwy.

Kurai uklękła przy zwłokach i spojrzała w martwe oczy.

- Jesteś pierwszym Mrocznym Elfem, którego zabiłam - powiedziała z żalem w głosie. Spojrzała na strzałę, która wbiła się do połowy swej długości.

- To już nie będzie ci potrzebne - stwierdziła i szybkim ruchem wyszarpnęła ją z martwego ciała. - Dziękuję.

Wyjrzała na ulicę. W oddali ludzie przechadzali się i gawędzili radośnie, pochłonięci swoimi sprawami, nieświadomi morderstwa, które miało miejsce kilkadziesiąt metrów dalej. Drugi Drow już dawno uciekł. Kurai wróciła do swojej ofiary i zaczęła ją przeszukiwać.

- Kusza Drowów, bełty, trucizny. płaszcz Mrocznego Zabójcy. przydatne. Jakiś sztylet.

Wstała i przyjrzała się Elfowi.

- Ech, chyba nie powinnam cię tu zostawiać, ale nie mam ochoty taszczyć krwawiącego trupa do karczmy. Zresztą jesteś Mrocznym Elfem i tutejsi strażnicy pewnie by mi podziękowali za zabicie ciebie, a nie zamknęli w areszcie za morderstwo.

Uspokoiwszy swoje sumienie wróciła do karczmy.

 

Rozdział IV

 

Kurai zastała przyjaciółkę w podobnie podłym nastroju w jakim sama była, dała się jednak wciągnąć w rozmowę.

Okazało się, że Mroczny Elf, którego przesłuchiwała Tiril, wziął ją za swoją przywódczynię i opowiedział jej wszystko o przygotowaniach do inwazji. Razem z dwoma innymi Drowami miał przekupić lub w razie oporów zabić straż, szlachtę i magów w mieście. A podpis, który napisała Kurai, należał do jednego z Lordów Tzeench'a, osoby mającej poprowadzić atak osobiście. Z relacji Elfa wynikało, że z Wieży Magów to tylko Nadrektor nie dał się przekupić.

- Czyli miałam rację co do tamtego Analityka - stwierdziła Kurai.

- Nie tylko. Nawet Książę Talabheim jest po stronie wrogów. Kazał rozebrać mury obronne pod pretekstem remontu. Chciałabym cię prosić, abyś się tym zajęła, jednak znając twoje metody.

- Spokojnie. Przecież nie wytruję wszystkich robotników! - zawołała urażona Kurai.

- Nie? - ze zdziwieniem i sarkazmem w glosie spytała Tiril.

- Są jeszcze inne metody. Mogę ich przekupić.

- Dobrze, to brzmi wiarygodnie nawet w twoich ustach - uśmiechnęła się. - Zaraz pójdę porozmawiać z Solkanitami i Ulrykowcami.

- Z tymi od Świętej Inkwizycji?

- Dokładnie.

- Oj, coś mi się wydaje, że dzisiejszej nocy zapłoną stosy w mieście.

- Pójdziesz ze mną? - spytała Tiril. - Jest późny wieczór, pewnie i tak nikogo ci się nie uda znaleźć i będziesz musiała czekać do jutra na robotników.

- Nie, raczej nie. Powiedz Inkwizycji, że jednego Mrocznego Elfa załatwiłam i jak będzie trzeba, to zajmę się drugim. Ale już nie dzisiaj. Muszę odpocząć i odreagować.

- Nie było to dla ciebie miłe przeżycie - bardziej stwierdziła, niż spytała.

- To tak, jakbym zabiła własnego ojca. W mych żyłach płynie przecież ta sama Mroczna krew - z wyczuwalnym smutkiem i goryczą w głosie wyjaśniła Kurai.

- Nie zapominaj, że twoja matka jest Leśnym Elfem! Dobrze zrobiłaś. Nic cię z nimi nie łączy i nigdy nie łączyło. Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia - to mówiąc wyszła pozostawiając Kurai samą z jej myślami.

Po paru minutach Elfka poszła do głównej sali, by znaleźć towarzystwo do odreagowania ciężkiego dnia. Jak zawsze zaczęła się rozglądać za Drowem na noc, kiedy zobaczyła bardzo interesującego Elfa. Był nieco wyższy od niej i dobrze zbudowany. Jego długie ciemne włosy sięgały mu do połowy pleców. Ubrany był w czarne spodnie i czarną rozpiętą kamizelkę. Kiedy się odwrócił, zauważyła, iż na twarzy ma bliznę po uderzeniu batem. Z zachwytem zaczął jej się przyglądać oczami równie ciemnymi jak jego skóra.

Kurai zamówiła kielich dobrego wina i usiadła przy jednym ze stolików. Po chwili ciemnoskóry Elf podszedł do niej i przysiadł się.

- Masz może dzisiaj wolny wieczór - bez ogródek spytała się.

- Tak, a w czym mógłbym pani pomóc?

Nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się do niego zalotnie i wstała. Odchodząc od stolika zabrała ze sobą puchar z winem. Niemal niezauważalnym ruchem ręki wlała do niego kilka kropel z jednego ze swoich flakoników. Skinęła na Elfa, by szedł za nią.

Weszli do jednego z pokoi dla kochanków. Kurai postawiła wino koło łóżka, następnie zaryglowała drzwi i wygodnie się rozsiadła. Chwilę później przerwała serię namiętnych pocałunków podając Elfowi puchar i szepcąc słodko:

- Wypij.

Drżącymi rękoma wziął od niej puchar i zaczął szybko opróżniać jego zawartość.

"Głupiec" - pomyślała, lecz nie dała niczego po sobie poznać. Gdy pił, przyjrzała mu się. W skąpym świetle świecy jego skóra przybrała niemal hebanowy odcień, a blizna na policzku była niemal niewidoczna. I był wyjątkowo przystojny.

Szybkim ruchem wytrąciła mu puchar z ręki, szarpnięciem przyciągnęła do siebie i zaczęła namiętnie całować. Nie mógł się nacieszyć tą chwilą. Jej usta i dłonie nieustannie go pieściły, a to jak się poruszała i oddychała, sprawiało, że pożądanie zalewało go na przemian falami zimna i gorąca. Gdy chciał na nią spojrzeć, lekko zakręciło mu się w głowie, a świat przesłoniła mu mgła.

"Zaczęło działać. Szkoda" - pomyślała, rzuciła go na plecy i usiadła na nim. Był tak oszołomiony, ze bez sprzeciwu poddawał się wszystkiemu, co z nim robiła. Coraz mniej widział i częściej nie wiedział co się z nim dzieje. Wydawało mu się, że czas ciągle zwalnia i przyśpiesza na jego oczach. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że również siedzi, a Elfka przytula go do siebie i gładzi po włosach.

Kurai poczuła, jak jego napięte mięśnie ramion powoli rozluźniają się, a uderzenia serca i oddech zwalniają. Po chwili ramiona, którymi ją obejmował, opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała. Nieświadomie pocałowała go w czoło, jak to czyniła ze swoim synem na dobranoc. Wyszeptała mu do ucha "wybacz" i rozluźniając uścisk pozwoliła, by wyśliznął się z jej objęć wprost na poduszki.

Natychmiast wstała, wzięła kartkę i atrament, i zaczęła szybko spisywać tę część umowy, która była w Mrocznej Mowie. Gdy skończyła, podeszła do łóżka i spojrzała na niego. Wyglądał tak spokojnie! Zagłuszając litość i budząc w sobie Mroczną krew uderzyła go kilka razy w twarz.

- Wstawaj! - krzyknęła.

- C.co. - próbował spytać oszołomiony, lecz jedno spojrzenie na twarz rozzłoszczonej Elfki zamknęło mu usta.

- Tłumacz! - podała mu kartkę i sobie wzięła czystą, by notować jego słowa.

Po paru długich minutach udało mu się oprzytomnieć na tyle, by przetłumaczyć tekst. W podziękowaniu zapoznał się z ogłuszającym sierpowym Kurai, która od razu poszła do Tiril.

- Mam złe wieści - zaczęła. - Pakt był ważny jeszcze przed podpisaniem umowy i jest nierozerwalny. Widząc zdziwione spojrzenie przyjaciółki dodała - Wieczny.

- To mamy problem - stwierdziła Tiril.

- Ja mam problem w pokoju obok.

- To znaczy? - spytała.

- Nieprzytomnego Elfa, który to tłumaczył - odpowiedziała Kurai. - Nie jestem pewna, czy nie powinnam go otruć. To Czarny Elf, tak mi się wydaje, więc raczej nie powinnyśmy mu ufać. Co prawda dostał ode mnie pewien specyfik, po którym niewiele będzie pamiętał, ale czy możemy ryzykować?

- Co konkretnie mu dałaś i w jakiej ilość?

Kurai podała jej swój wywar i podała ilość kropel.

- Zostaw go. Po tym nie powinien niczego pamiętać.

Poszły spać.

Następnego dnia rano obudziły je krzyki przerażonej ludności. Miasto było atakowane przez kilkutysięczną armię szkieletów, która niekończącymi się falami napierała na stojące jeszcze mury obronne. Nie zwlekając ubrały się i pośpieszyły z pomocą obrońcom Talabheim. Tiril stanęła na murach i wypowiedziała zaklęcie Strefy Sanktuarium. Przez kilka godzin w ogóle nie drgnęła. Kurai natomiast z pomocą swojego konia broniła tej części, gdzie robotnicy zdążyli już rozebrać mury. Atak trwał do zachodu słońca i tak szybko jak się zaczął, zakończył się. Obie wykończone wróciły do karczmy.

Kurai zatrzymała się na chwilę, by zamówić posiłek i kąpiel, gdy podszedł do niej ten sam Elf, z który spędziła wieczór. Był lekko ranny, a w ręce trzymał Morgen Stern'a.

- Mogłabyś mi wytłumaczyć parę rzeczy? - spytał.

- Co dokładnie?

Zamiast odpowiedzieć dotknął opuchniętej szczęki i spojrzał się na nią wymownie.

- A, to. Perfidnie cię wykorzystałam do własnych celów. - wytłumaczyła zmęczonym głosem i zaczęła się osuwać na podłogę. Pewnie by upadła, gdyby nie szybka reakcja Elfa, który ją złapał i przytulił do siebie.

- Nie wyglądasz najlepiej - stwierdził. - Zrobimy tak. Ty mi powiesz, do czego ci byłem potrzebny, a ja cię zaniosę do pokoju.

- Zgoda.

Rozdział V

 

Kurai, która należała do osób niesamowicie, wręcz brutalnie i nieprzyzwoicie szczerych, powiedziała mu o wszystkim. A dokładniej co mu podała, dlaczego i co tłumaczył.

- No dobra, a skąd ty wzięłaś umowę Chaosu z nekromantami?

- To długa historia i teraz nie mam siły ci jej opowiadać.

Uśmiechnął się. Wczoraj wieczorem była zupełnie inna, a teraz zdawała się być taka delikatna i krucha.

- Nie gniewaj się, ale chciałam cię zabić. Tylko dzięki mojej koleżance jesteś jeszcze wśród żywych.

- Nie gniewam się. Na twoim miejscu pewnie bym się nie wahał, tylko to zrobił.

Nie wiedział czemu, ale polubił ją. Wychodząc z pokoju spotkał się z Tiril, z którą zamienił kilka słów. Podziękowała mu za przyniesienie Kurai i przedstawiła się jako jej koleżanka. Przez cały wieczór zastanawiał się, czemu wysoka Elfka kazała go nie zabijać.

Koło północy miastem wstrząsnęła eksplozja. Wieża Magów wybuchła! Jakby na umówiony znak, jednocześnie z dwóch stron zaczęły atakować dwie armie. Na północy miasta nekromancka, a na południu Chaosu.

Zmęczeni, ranni i osłabieni mieszkańcy nie byli w stanie długo się bronić. Do tego wszystkie ataki były wymierzone w ich dowódców, tak więc wkrótce zapanowało takie zamieszanie, że już nikt nie wiedział, czyich rozkazów ma słuchać. Co chwilę stanowiska obronne upadały i setki wrogich żołnierzy wkraczały do miasta.

Jeden z ocalałych magów próbował rzucić zaklęcie Magiczny Most, lecz odpowiednio zmodyfikowane, tak by most pojawił się na boku wzdłuż uszkodzonych murów. Udało mu się to jednak tylko na chwilę, gdyż kontrolę nad czarem przejął dowódca, Lord Tzeench'a.

Kiedy Kurai była całkowicie pochłonięta walką, Tiril z przerażeniem obserwowała, jak most rośnie, gnie się, zmienia kolory, puchnie i przekształca. Zaczął się formować w Magiczną Bramę takiej wielkości, że nawet Większy Demon byłby w stanie przez nią przejść.

Lord z zadowoleniem spojrzał na swoje dzieło. Ogromna Brama znajdowała się w murze pomiędzy armią Chaosu a miastem. Gdy przybrała ona już odpowiedni kształt i wielkość, Lord krzyknął, a jego głos uniósł się ponad miastem tak, że każdy usłyszał jego słowa, magiczne wezwanie:

- AVE TZEENCH!

- Niedoczekanie twoje. - szepnęła Tiril i skoncentrowała się. Na ułamek sekundy udało jej się przejąć kontrolę nad Bramą. Z satysfakcją wypowiedziała wezwanie:

- Ave Solkan.

Po chwili z jednej strony Bramy wyszedł na miasto Większy Demon Tzeench'a. Z drugiej, prosto na armię Chaosu, awatar praworządnego boga Solkan'a. Tiril pośpiesznie udała się w stronę zniszczonej Wieży Magów i zaczęła przeszukiwać zgliszcza w poszukiwaniu składników do czarów. Znalazła jednak cos ciekawszego: cztery kryształy mocy połączone ze sobą zaklęciem, które uruchamiało je wszystkie równocześnie po aktywowaniu jednego z nich.

Tiril zabrała je i skierowała się w stronę Demona. Widząc krążącego sokoła domyśliła się, że Kurai już z nim walczy. Wiedziała, że Elfka nie ma żadnych szans.

Kurai nigdy nie widziała tak ogromnego i obrzydliwego potwora. Chyba tylko głupota kazała jej się z nim zmierzyć i sprawdzić w walce swoje umiejętności. Nie potrafiła się jednak powstrzymać i z krzykiem zaszarżowała na niego. Demon machną w jej stronę ogromną ręką i Kurai wylądowała na ścianie najbliższego stojącego budynku. Kaszląc krwią spróbowała wstać. Demon już nie zwracał na nią uwagi. Bardzo ją to rozzłościło i gdyby miała jeszcze siły, rzuciłaby się na niego. Zamiast tego wyjęła sztylet i miecz z Gwiezdnego Metalu, pokryła ich ostrza najbardziej jadowitą i umagicznioną mieszanką, jaką posiadała i ruszyła w stronę potwora. Tiril wleciała na dach domu, przy którym stał Demon i krzyknęła do Kurai:

- Uciekaj stąd! Zajmij się Bramą!

Elfka ze zdziwieniem spojrzała się na przyjaciółkę i cisnęła w plecy Demona sztylet, by odwrócić jego uwagę od czarodziejki.

Szybko pobiegła w stronę Bramy, która zaczęła się już obudowywać.

Tiril wypowiedziała zaklęcie Magicznego Pioruna korzystając z całej mocy kryształów i cisnęła nimi w Demona. Powstała wielka magiczna burza, która przerodziła się w ogromne tornado piorunów. Tiril skoncentrowała się, by przejąć nad nim kontrolę, jednak tylko wzmocniła je jeszcze bardziej. Osłabiona i prawie pozbawiona mocy spróbowała ponownie.

Kurai w tym czasie dobiegła do Bramy i z całej siły uderzyła w nią mieczem. Nastąpiła ogromna eksplozja magiczna, która pozbawiła ją tchu. Brama zniknęła, a ona leżała półprzytomna tracąc siły i krwawiąc. Kilku Zwierzoludzi podbiegło do niej, by ją zabić, lecz w ostatniej chwili przeleciał nad nią Morgen Stain uderzając w jednego z nich i pozbawiając go połowy twarzy oraz sporej części mózgu. Ten moment zaskoczenia wystarczył, by pozbierała się i dobyła miecza.

Tiril w końcu zapanowała nad tornadem, które co jakiś czas, sporadycznie wypuszczało jakiś piorun. Podzieliła je na dwa mniejsze i skierowała je na wrogie armie. Gdy znalazły się za murami miasta, wśród szkieletów i Zwierzoludzi, uwolniła wszystkie pioruny. Obie armie zostały zdziesiątkowane i zaczęły się szykować do odwrotu, mimo iż nadal miały przewagę. Zanim jednak uciekły, na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słoneczne, a wraz z nimi oddziały najemników, które wynajęła i sprowadziła z Altdorfu Tiril. W liczbie stu rycerzy konno i dwustu piechoty szybko przepędzili wrogów.

Epilog

 

Zniszczenia były ogromne. Wielu ludzi stracił swoje życie lub zostało rannych broniąc miasta, które już nie istniało. Tiril i Kurai pomagały w zajmowaniu się rannymi opatrując ich i znieczulając. Czarodziejka okazała się równie dobrym lekarzem i chirurgiem, uratowała wielu ludziom życie i zdrowie.

Po wielu godzinach walki i dniach ciężkiej pracy, w końcu nawet one musiały odpocząć. Karczma, która była dobrze wzmocniona jeszcze stała, więc mogły liczyć na pokój i posiłek. Jedzenia w mieście było bardzo mało. Zapasy zostały zniszczone i pola uprawne również. Brakowało też wody pitnej, gdyż nikt nie mógł pić ze studni.

Kurai, która w czasie walki rozstała się z Czarnym Elfem, poszła go szukać wśród rannych. Odnalazła go nieprzytomnego w rowie z martwymi ciałami. Był cały zakrwawiony, ranny w wielu miejscach i bardzo poobijany. Nie mogła go tak zostawić, w końcu uratował jej życie. Sprawdziła, czy nie ma uszkodzonego kręgosłupa i zaniosła do karczmy. Przez kilka kolejnych dni opiekowała się nim, aż nie odzyskał przytomności.

- Komu mam dziękować za opiekę? - spytał uśmiechając się do niej.

- A ja komu za uratowanie życia?

- Nazywam się Harad - ukłonił się lekko siadając na łóżku.

- Kurai.

Przez następne dni razem a Tiril modliła się do bogów o uzdrowienie najciężej rannych i oczyszczenie pól uprawnych ze Spaczenia. Harad w tym czasie wziął się za odbudowywanie domów, gdyż, jak się okazało, był robotnikiem. Spędziły w Talabheim, a raczej w jego ruinach dwa miesiące.

Kiedy wreszcie okazało się, że ich pomoc nie jest już niezbędna i niezastąpiona, spakowały się i ruszyły w stronę Altdorfu.

- Co zamierzasz teraz robić? - zagadała Tiril.

- Muszę jechać szybko do domu, zanim mój mąż wróci i zorientuje się, że mnie nie ma - z powagą i lekkim zdenerwowaniem odpowiedziała.

- Coraz bardziej mnie zaskakujesz! - zaśmiała się Tiril, choć Kurai wcale nie było do śmiechu.

Pożegnała przyjaciółkę i pogalopowała w stronę Loren, modląc się, by Livrian nie wrócił jeszcze z wyprawy na Morze Tileańskie. Nie wiedziała, że zobaczy go dopiero za trzy lata pełne przygód i niebezpieczeństw, które bezustannie na siebie ściągała.

Ouzaru.

 

 

 

Konkurs na opowiadanie science-fiction & fantasy organizowany przez "Nową Fantastykę". Do 31.01.2004